Tasia była już dużą dziewczynką i sama wracała ze szkoły. Była najmłodsza i najmniejsza w klasie. Babcia Lusia uparła się, że jest bardzo wysoka i bardzo mądra, no i dlatego powinna iść do szkoły o rok wcześniej, niż inne dzieci. Dlaczego muszę być inna niż wszystkie dzieci – pomyślała Tasia, – czy nie wystarczy, że mam rude włosy, piegi i takie dziwne imię? Ale była tylko dzieckiem, więc musiała być grzeczna. W końcu rodzice dali się przekonać do pomysłu babci.
Tasia niosła wielki skórzany tornister, w którym mieściło się wiele różnych rzeczy. Najbardziej podobał się jej drewniany piórnik zamykany na żaluzję. W środku znajdowała się obsadka i stalówka, bo w dawnych czasach dzieci w pierwszej klasie kaligrafowały atramentem. Kaligrafii Tasia nie lubiła przez kleksy. To takie wredne plamy, które zawsze pojawiały się w zeszycie, kiedy Tasia już kończyła pisać jakieś zdanie. „Ala ma kota” i kleks zamiast kropki. Nie bardzo wiedziała skąd się biorą te kleksy, ale lubiła patrzeć, jak wsysa je bibuła. Miała więc dobrą zabawę z tymi kleksami i bibułą, ale zeszyt nie wyglądał najlepiej.
Najładniejszy zeszyt miała Renata, ale ona pisała wiecznym piórem, które nie robiło kleksów. Tasia nie wiedziała, dlaczego pióro jest wieczne, ale przecież i tak go nie miała. Renaty nikt w klasie nie lubił, ale Tasia wracała z nią czasem do domu, ponieważ mieszkały na tej samej ulicy.
– Mam nowy rower, jak chcesz, to ci pokażę – powiedziała tego dnia Renata i pociągnęła Tasię w drugą stronę niż zwykle.
Poszły na inne podwórko. Przez mur Tasia widziała swoją kamienicę. Wiedziała, że powinna już wracać do domu, ale nie chciała zrobić przykrości koleżance.
Renata pobiegła do komórki. Nagle zaczął padać rzęsisty deszcz i Tasia schowała się pod czyimś balkonem, ale i tak zmokła, jak kura, chociaż nigdy nie widziała zmokłej kury.
Kiedy przestało padać, wrześniowe słońce odbijało się pięknym blaskiem od bruku. Renata wyjechała z komórki na swoim czerwonym rowerze. Kilka razy okrążyła podwórko, a potem wyjechała przez bramę na ulicę. Tasia ostrożnie poszła za koleżanką i kiedy już stawiała krok na chodniku, tuż obok przejechał wielki czarny samochód, rozbryzgując wodę z kałuży. Tasia nigdy nie widziała na swojej ulicy takiego samochodu. Renata leżała razem z rowerem na chodniku. Była cała mokra. To samochód ją ochlapał.
Noga Renaty była jakaś strasznie gruba. Na szczęście na Tasię czekał już tatuś.
– Gdzie ty byłaś? – zapytał zdenerwowany.
– W szkole, tatusiu – odpowiedziała Tasia – Renata chciała mi pokazać rower…
– No, ładnie – powiedział Tatuś – noga twojej koleżanki jest chyba złamana.
W tym momencie Renata zaczęła strasznie płakać, jakby dopiero zorientowała się, co się stało.
– To pewnie ten wielki samochód – skąd on się tu wziął? – ciągnął tatuś oglądając nogę Renaty.
Z piekarni wyszedł pan Stachowiak, a z magla pani Janka. A potem ktoś wezwał pogotowie i Renata pojechała do szpitala. Przez dwa tygodnie nie chodziła do szkoły i leżała z nogą w gipsie. Jej piękny czerwony rower został sprzedany.
– No, tak to jest- powiedział tatuś – nigdy nic nie wiadomo, najlepiej zawsze wracaj ze szkoły prosto do domu.
– Dobrze, Tatusiu – zgodziła się Tasia.
– Dobrze, że to się tak skończyło. Wypadki chodzą po ludziach.
– Wypadki chodzą po kałużach… – dodała Tasia.
– Może nawet jeżdżą – zaśmiał się tatuś.