– Jesienne róże,
Róże piękne herbaciane…
Słychać było piosenkę Mieczysława Fogga z okna w rogu na parterze w podwórku kamienicy. Nagle płyta się zacięła i przez kilka chwil było słychać nieustannie „óże.. óże… óże…”. W końcu igła zazgrzytała na adapterze i muzyka umilkła.
Antek wysunął jedną nogę, a potem drugą i stanął na stołku, który ustawiony był na podwórku pod oknem ich mieszkania w rogu kamienicy na parterze. Chłopiec zeskoczył na chodnik. Zaraz potem w oknie pojawiła się Julka, młodsza siostra Antka. Wziął ją na ręce i z trudem postawił na ziemi. Antek był jeszcze dosyć mały, a Julka nie była wcale taka lekka, jak się mogło wydawać.
Tasia wisiała do góry nogami na trzepaku, więc nie wiedziała czy to, co widzi dzieje się naprawdę. Lubiła tak wisieć, bo włosy wtedy opadały w dół i prawie dotykały ziemi. Nagle z uchylonego okna dobiegły krzyki. A potem: brzdęk, trzask, prask, chrup, dzyng, dzong. Zupełnie, jakby coś się waliło, tłukło i podskakiwało. Tasia wystraszyła się i zsunęła się z trzepaka. Stała przestraszona, ale i zaciekawiona.
– Mama i tata tylko się bawią. To taka zabawa… Gonią się i chowają, i strasznie krzyczą. A my nie możemy ich podglądać… – powiedział Antek.
Tasia dalej patrzyła to na otwarte okno, to na poruszającą się firankę, to na Antka.
– I dlatego wychodzimy przez okno… Mamusia każe nam wyjść na podwórko, żeby nie wpaść na ojca, bo to się źle skończy… – ciągnął Antek.
– …. le okońci… – powtarzała mała Julka
– Tak, jeszcze nam się oberwie… A Julka jest za mała… Tata mówi, że nas kocha i że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą…
– … wióry lecą… – powtórzyła tym razem Tasia – Ja nie mam jeszcze siostry… – dodała.
– A ja mam Julkę… Tata nas kocha, łowi z nami ryby i w ogóle… – chwalił się Antek.
– …ybki… ybki… – wtórowała znowu ucieszona Julka.
– Tak, tak, Juleczko, rybki sobie z tatą łowimy … A mamusia sobie wtedy w domu odpoczywa, bo się bardzo męczy tą zabawą z tatusiem…
Potem zrobiło się cicho. Mama Antka wyjrzała przez okno i zaraz zeszła najpierw na stołek, a potem zeskoczyła na podwórko. Cała była potargana i krew ciekła jej z nosa. Wytarła się chusteczką, a potem wzięła Julkę na ręce i wszyscy troje wyszli na ulicę przez ciemną bramę. Tasia patrzyła za nimi.
Antek pomachał jej na pożegnanie, a ona mu odmachała i poszła grać w korale. Patrzyła jak kolorowy paciorek toczy się po ziemi i trafia do małego dołka. Koraliki zbierała do małego woreczka i czasem je sobie oglądała. Lubiła poczuć w dłoni ich szklany chłód.
Tasia nigdy więcej nie widziała ani Antka, ani Julki, ani ich mamy. Ich taty w ogóle nie znała. Na podwórku został stołek, który wkrótce stracił jedną nogę, potem kolejne, a w końcu całkiem się rozleciał i stróżka, która codziennie zamiatała podwórko i pilnowała porządku w kamienicy, wyrzuciła go na śmietnik. Okna mieszkania w rogu kamienicy na parterze od podwórka już na zawsze pozostały zamknięte.