– O, popatrz tam, no popatrz… Zaraz wyskoczy ptaszek…
Ale nigdy żaden ptaszek nie wyskakiwał. Zresztą Tasia bała się co by się z nim stało, gdyby wyskoczył. Zawsze zasłaniała ręką buzię. Gdyby ptaszek nagle jednak wyskoczył, to i tak jej nie zauważy.
Wizyty u fotografa kojarzyły jej się z tym nieszczęsnym ptaszkiem, o którego los bardzo się martwiła. Babcia Lusia co jakiś czas prowadzała ją do tego samego atelier „Foto Zorza” w oficynie kamienicy na ulicy Kwiatowej, żeby zrobić Tasi retuszowany albo podkolorowany portrecik. Miała już tych fotografii kilka: Tasia jako niemowlę na leżąco z ulubioną zabawką, Tasia jako niemowlę na siedząco z ulubioną lalką, Tasia z główką na stole, Tasia z kokardą na czubku głowy, Tasia z babcią, Tasia czarno-biała, Tasia z pokolorowaną bluzeczką w biało-czerwone paseczki.
Starszy pan fotograf zawsze był ubrany w marynarkę i krawat. Bardzo ładnie pachniał. Denerwował się, że zawsze musi się tyle namęczyć, żeby jakoś ten portrecik Tasi zrobić.
Babcia siedziała obok i robiła różne dziwne miny, żeby tylko Tasię zachęcić do patrzenia wprost w obiektyw aparatu fotograficznego. Tasia zakrywszy buzię czekała więc na tego biednego ptaszka, który nigdy z aparatu nie wyleciał.
Tego dnia wychodziły wreszcie z babcią Lusią z zakładu „Foto Zorza”, który mieścił się w kamienicy od frontu obok magla. Pachniało świeżym wykrochmalonym praniem. Pani Janka wyłoniła się zza gorącej pary i pomachała babci Lusi. Bielutkie duże sztuki pościeli przesuwały się równiutko po długim wałku. Tasia nie lubiła pościeli prosto z magla. Była ostra i posklejana. Pamiętała, że mamusia bardzo się trudziła, żeby ją potem rozkleić.
– Pościel bez krochmalu i bez maglowania nie jest uprana – mówiła mamusia i zanosiła duże sztuki prania do magla pani Janki. Przy samych drzwiach na gwoździkach zawsze prężyły się firany. W oknie wystawowym między dwoma paprotkami stała duża szklana ryba. W jej wnętrzu wiły się różne kolory.
Babcia rozmawiała przed maglem z panią Janką. Niedawno obie wróciły z sanatorium „Muszelka” w Kołobrzegu. Mieszkały w jednym pokoju z widokiem na morze i leczyły tam swoje chore serduszka. Tymczasem Tasia przyglądała się szklanej rybie na wystawie. Nagle pani Janka powiedziała do babci:
– Ale, zaraz, kochana pani Lusiu, mam nasze zdjęcia z Koło… – pani Janka westchnęła, przewróciła się i zamilkła. Nie zdążyła nawet powiedzieć Kołobrzegu…
Babcia próbowała ją podnieść, ale na próżno, bo pani Janka, która była przecież drobna i krucha, robiła się coraz mniejsza i lżejsza, aż w końcu zamieniła się w piaszczystą wydmę, która rozwiała się po całej ulicy. W powietrzu długo jeszcze unosił się zapach świeżo wymaglowanego prania.
– Tylko to mi zostało – powiedziała babcia Lusia parę miesięcy później przeglądając album ze zdjęciami. Pani Janka uśmiechała się z fotografii. Stała na tle morza i machała do kogoś ręką. Może do ptaszka, który wyskoczył z aparatu.