Babcia Franciszka zawsze mówiła, że każdy człowiek musi przeżyć dwie wojny, bo trzeciej, to już nie dożyje. I sama też dwie wojny przeżyła. Tasia nie wiedziała, co to jest wojna. Przed dużym lustrem przymierzała właśnie jakiś stary kapelusz, który przeciąg zrzucił z szafy.
– A coś ty tak z tym straszydłem pozbadła? Jak już pozbadnie, to koniec! – fuknęła babcia Franciszka, ścierając na tarce mączyste pyry na plyndze z cukrem. Tasia wolała plyndze bez cukru.
– To kapelusz, a nie jakieś straszydło, babciu – oburzyła się Tasia.
– Oj, stare to jak świat – odparła babcia Franciszka.
– A babcia Lusia nosi takie i ja też chcę!
– Jak mówię, że stare, to stare, spytaj dziadka Franciszka…
– Ech… – machnął ręką dziadek, bo właśnie ostrzył brzytwę na grubym skórzanym pasku. Zawsze w sobotę się golił, żeby w niedzielę ładnie wyglądać w kościele. W tę niedzielę dziadkowie mieli świętować pięćdziesiątą rocznicę ślubu.
– No niech dziadek opowie o swojej Wiktorii – burknęła jeszcze babcia Franciszka.
– Dziadku, dziadku… Opowiedz, no opowiedz…
– Ech, nie ma o czym gadać… – odparł i nie mógł już dalej mówić, bo by się zaciął naostrzoną o pasek brzytwą.
– Dziadek miał pierwszą żonę, Wiktorię… – zaczęła opowieść mamusia.
Był młodym chłopcem, który nie chciał chodzić do szkoły. Nudził się tam. Wolał jeździć na koniu, na Siwku albo na Kasztanie. Siwek był starym koniem do pracy w polu, a Kasztan wierzgał kopytami i za nic nie dawał się zaprząc do wozu. Siwek więc pracował za dwóch, a Kasztan słuchał się tylko dziadka Franciszka, który dosiadał go i jeździł po ulicach Lądku i dalej polami, aż nad Wartę. Lądek leżał na skarpie, z której rozpościerał się widok na stare polodowcowe pagórki i doliny. Mamusia mówiła, że ogromny lodowiec rozpychał się tutaj strasznie, pchał i fałdował ziemię, aż w końcu topił się na małe jeziorka. Lądek powstał dawno temu na takiej wysokiej skarpie, której lodowiec nie mógł połknąć. Dwa kilometry dalej leży Ląd. Jest tam klasztor cystersów. Stary, cichy i sekretny. Lądek kiedyś był miastem. I teraz ma rynek, uliczki i kościół. I remizę strażacką. Dziadek Franciszek też był strażakiem. Kiedy wracał z Kasztanem znad rzeki, to było słychać stukot kopyt o bruk.
– Bo w Lądku nawet bruk był i to już przed pierwszą wojną – krzyknął z podwórka znad miski z wodą dziadek Franciszek.
– Wiktoria miała ciemny gruby warkocz i chabrowe oczy – mamusia pokazywała Tasi starą fotografię.
– Dziadek łaził za nią długo, bo przecież starsza była o 10 lat… No to wtedy była straszna poruta – denerwowała się babcia Franciszka.
Ślub był skromny, ale w wielkim kościele z dwiema wieżami. Na weselu zamiast tortu były plyndze z cukrem.
– To słodkie i to słodkie – skwitowała babcia Franciszka.
Kiedy brali ślub skończyła się pierwsza wojna, a kiedy urodził im się synek Iziu, zaczęła się kolejna. Dziadek wziął Kasztana i powędrował w świat walczyć. Nie było go długo. W końcu wojna się skończyła. Wiktoria chciała ładnie wyglądać na przywitanie męża i poszła pieszo do Zagórowa, żeby sobie zrobić u modystki nowy kapelusz na miarę. Poszła najpierw do Lądu, przeszła koło klasztoru cystersów i dalej przez błonia i łąki, a potem przez rzekę na boso i już prosto na rynek w Zagórowie. Kapelusz był piękny, ale Wiktoria zachorowała.
– Jedna wojna, druga wojna, zapalenie płuc i szlus – stwierdziła babcia Franciszka.
Tasia wiedziała, że zapalenie płuc to choroba, ale nie wiedziała, co to jest wojna i ten szlus.
– Tu mały synek został, a ja za płotem byłam, i szybko mnie wydali za dziadka Franciszka, bo moja młodsza siostra chciała iść za mąż, a musiała czekać, aż starsza pójdzie z domu. Tak to było… -powiedziała babcia i wyszła nakarmić kurki, bo to była ich pora.
– Daj spokój, Frania – odparł dziadek Franciszek już pięknie ogolony i pachnący.
– No, taka prawda – powiedziała babcia wróciwszy od kur – żadnego kochania to tu nie było.
Babcia odłożyła kapelusz Wiktorii z powrotem na szafę.
Kościół pachniał uroczystą niedzielą. Na rocznicę dziadków przyszła cała ulica Krótka, przy której mieszkali. Przyszli też sąsiedzi z Zielonej i Słupeckiej, i rodzina z Lądu, a nawet znajomi z Zagórowa. No i jeszcze czworo wspólnych dzieci i ośmioro wnucząt. Dużo, jak na pięćdziesiąt lat niekochania. I Tasia z tego niekochania była i jej mamusia też.