– Idzie kominiarz po drabinie… – mamusia powoli szła po ramieniu Tasi Nibyludzikiem-Kominiarzem, który składał się z dwóch palców. Kiedy Kominiarz dochodził do uszka dziewczynki, lekko je pociągał i mówił:
– Tu zadzwoni…
Potem Nibyludzik wspinał się dalej po buzi, jak po jakiejś górze i lądował na czole, pukając w nie:
– Tu zapuka…
I szybko przeskakiwał w dół, ciągnąc lekko za nosek:
– A, dzień dobry, panie Kluka!
Tasia wiedziała, że Nibyludzik-Kominiarz w końcu złapie ją za nosek, ale zawsze śmiała się w tym momencie. Cieszyła się, że udało mu się skończyć wędrówkę. Potem nagle znikał, a Tasia przyglądała się, jak mamusia dalej gotuje obiad na małej kuchence elektrycznej, która stała na kredensie. Mamusia czasem wyliczała:
– Kipi kasza,
Kipi groch,
Lepsza kasza,
Niż ten groch,
Bo od grochu boli brzuch,
A od kaszy człowiek zdrów!
Tasia nie lubiła ani kaszy, ani grochu, ale wyliczankę sobie powtarzała podskakując, jak piłeczka.
Tego dnia mamusia robiła też pranie i czasem schodziła na dół, do piwnicy, gdzie była pralnia. Tasia czekała na mamusię, aż w końcu usnęła skuliwszy się na amerykance. Śniło jej się, że Nibyludzik-Kominiarz zabrał ją na wyprawę. Szli przez las, a potem wspinali się wysoko w górę. Tasia potykała się o kamienie, ale szła dalej. Spotkała nawet świstaka, który spojrzał jej w oczy i czmychnął od razu. Słońce paliło mocno i zrobiło się gorąco…. Już dochodzili do szczytu wielkiej góry… Nagle usłyszała jakieś pukanie… Tasia nie wiedziała, co się dzieje? Zdziwiła się, że nie ma już Nibyludzika-Kominiarza, że leży na amerykance… Pokrywka na garnku na kuchence podskakiwała niecierpliwie. Dookoła buchały kłęby gorącej pary.
Pukanie dochodziło zza drzwi. Tasia słyszała jakieś głosy. Podeszła cichutko bliżej.
– Tasiu, tu mamusia… – usłyszała głos.
Pomyślała, że to chyba naprawdę mamusia.
– Tasiu, drzwi się zatrzasnęły i mamusia nie może wejść do mieszkania. Weź stołeczek i przystaw do kredensu.
– Dobrze, mamusiu…
– Teraz wejdź na stołeczek…
– Już weszłam, mamusiu…
– To teraz wejdź wyżej, na kredens… tylko powoli, spokojnie… żebyś nie spadła… i nie podchodź do garnuszka, bo jest gorący…
– Już weszłam, mamusiu…
– A teraz podnieś wysoko rączkę i weź kluczyk, który leży na górze…
Chwilę trwało, zanim Tasia znalazła klucz na szczycie kredensu. Poczuła się teraz, jak Nibyludzik-Kominiarz, który wspina się na wysoką górę.
– I co? Masz już kluczyk? – niepokoiła się mamusia.
– Już mam, mamusiu…
– To włóż go do kieszonki…
– Już włożyłam, mamusiu…
– I teraz powoli zejdź z kredensu na stołeczek…
– Już zeszłam, mamusiu…
– A teraz zejdź ze stołeczka…
– Już zeszłam…
– Widzisz?… Tu są moje paluszki…. – wzrok Tasi skierował się na szczelinę pod drzwiami.
– Pamiętasz? Idzie kominiarz po drabinie…
Tasia pomyślała, że to chyba Nibyludzik-Kominiarz powrócił…
– Tasiu, podaj proszę, kluczyk – usłyszała mamusię zza drzwi.
– Już, mamusiu…
Tasia położyła kluczyk na podłodze bliziutko drzwi, a Nibyludzik-Kominiarz szybko przeciągnął go na drugą stronę. Po chwili mamusia otworzyła drzwi, za którymi stali sąsiedzi: babcia Popiołkowa i pan Stachowiak z piekarni, i nawet Stary Śrupek. Wszyscy patrzyli na Tasię szeroko otwartymi oczami. Mamusia wyściskała i wycałowała Tasię.
– Moja dzielna córeczka! – zawołała.
– No, dzielna, dzielna… i jaka mądra! – potwierdzili sąsiedzi.
– No, jakby ten garnek spadł, albo…. No, nie daj Boże! – zawołała babcia Popiołkowa…
– No wyważylibyśmy drzwi – stwierdził stanowczo pan Stachowiak.
– Dziecko by pan przestraszył – rzuciła mamusia, wyłączając kuchenkę.
Tasia nie rozumiała o co ten cały raban. Miała wtedy całe dwa lata i na pewno wiedziała, jak trzeba wchodzić wyżej, po stołeczku i po kredensie. Nawet na szafę umiała wejść, ale mamusia o tym nie wiedziała. Pewnie byłoby jej przykro, że ona już nie może tak sobie chodzić po meblach, jak jej dzielna córeczka. A Tasia bardzo lubiła się tak wsssskrabywać.