– U tych w końcu straszna bieda – powiedziała babcia Lusia.
Gotowała właśnie zupę z jarmużu. Tasia bardzo ją lubiła, chociaż czasem pływały w niej małe robaczki. Zostawały w poskręcanych liściach jarmużu i za nic nie chciały się wypłukać nawet w misce.
– To tylko trochę białka – mówiła babcia, kiedy trafił się taki robaczek.
Mamusia uważała jednak, że jest to dosyć obrzydliwe i nie pozwalała jeść Tasi tego jarmużu u babci. Ale Tasia bardzo lubiła ten smak, a mamusia nigdy takiej zupy nie gotowała. Mówiła, że ma wstręt. Tasia nie wiedziała co to jest ten wstręt, ale pewnie coś strasznego.
– Jak będziesz marudzić, to rzodkich pyrków z gzikiem ci nagotuję – mówiła czasem druga babcia – Franciszka, kiedy Tasia była na wsi na wakacjach i nie bardzo chciała jeść zupę o strasznej nazwie czernina. Marudziła więc często, bo bardzo te pyrki z gzikiem lubiła. Ciepłe młode ziemniaczki i zimny twaróg. Wspaniałe jedzenie na upał.
Zupa z jarmużu smakowicie buzowała teraz na kuchni węglowej u Babci Lusi. Za oknem padał sobie śnieżek i było raczej ponuro, ale Tasia bardzo lubiła te ponure dni zimowych ferii u babci Lusi. Radio wypikało właśnie południe i teraz słychać było kroki hejnalisty – stuk, stuk po drewnianej podłodze, i hejnał z wieży kościoła mariackiego w Krakowie. Hejnał wybrzmiał 4 razy i w końcu się urwał. Potem niski męski głos ogłaszał komunikat o stanie wód najważniejszych rzek w Polsce. Tasia lubiła słuchać tych dziwnych słów:
– Na Bugu we Włodawie przybyło pięć…
A potem jeszcze:
– …na Wiśle w Zawichoście… na Narwi w Ostrołęce… na Sanie w Przemyślu.
Jaki śmieszny wierszyk – myślała wtedy Tasia. Znała go już prawie na pamięć.
– U tych w końcu straszna bieda – powiedziała babcia Lusia – no, ale soli mi zbrakło….
Tasia z babcią Lusią poszły ciemnym korytarzem kamienicy do samego końca. Babcia zapukała do drzwi, które za chwilę się otworzyły.
– Dzień dobry, pani Popiołkowa, pożyczy mi pani trochę soli? – zapytała babcia, podając szklankę – musztardówkę, bo sól się zawsze na szklanki pożyczało, a że szklanek też w tych czasach nie było, to używano takie szklanki po musztardzie.
– O, dzień dobry, dzień doby, ale proszę, proszę… – uśmiechnęła się babcia Popiołkowa.
Była to ogromna starsza kobieta. Z jej niezwykle wielkich uszu zwisały piękne czerwone kolczyki. Mamusia mówiła, że babcia Popiołkowa jest bardzo dobra. Poznała to właśnie po tych długich uszach.
– Soli? Już, już… Ale wejdźcie, usiądźcie… a może Tasia zje z nami?
– Nie, nie, niech pani Popiołkowa, nie robi sobie kłopotu… – odezwała się babcia Lusia.
– No, u nas nic takiego, tylko chleb z musztardą… – babcia Popiołkowa już podsuwała Tasi talerzyk. Chlebek z musztardą – pomyślała Tasia – nigdy tego nie próbowałam. I już sięgnęła po skibkę chleba.
– Dziękuję – powiedziała.
Babcia Lusia patrzyła z przerażeniem, ale usiadła w kuchni u tych w końcu i napiła się słabiutkiej herbaty bez cukru. Cukru u Popiołków też nie było. Było za to pięcioro dzieci w różnym wieku, którymi zajmowała się babcia Popiołkowa.
– Mamusiu, mamusiu, ja dziś jadłam skibkę chlebka z musztardą! – pochwaliła się Tasia.
– Jak to? – zdziwiła się mamusia – To babcia nie dała ci obiadu?
– Dała, jarmuż, ale u tych w końcu był chleb z musztardą!
– No tak, u nich straszna bieda, ale chleb z musztardą?
– No, tak smakuje bieda – skwitował tatuś.
Tasia nie wiedziała, co to bieda, ale na pewno wiedziała, jak smakuje skibka chleba z musztardą. Pewnie powiedziałaby, że to smak smakuśnie musztardowy.