– Ten Stary Śrup! Znowu zamknął wodę! I to na kłódkę! – krzyczał tatuś, kiedy wrócił z korytarza z pustym wiadrem.
Działo się to dawno temu, kiedy Tasia mieszkała z rodzicami na starym mieszkaniu w kamienicy z ogromną bramą, złotą klamką i wielkimi drewnianymi brązowymi kulami. Życie dzieliło się na to na starym i na nowym mieszkaniu. Stare pachniało kapustą i szczynkami, czyli moczem. Całe ich stare mieszkanie składało się z jednego pokoju.
– Sralnia, pralnia i sypialnia – mówiła czasem mamusia.
Nie było to prawdą, bo w tym pokoju mieściła się jeszcze kuchnia i łazienka. Nie było wody ani gazu, ani innych wygód. Kuchnią był kredens, na którym stała mała kuchenka elektryczna oraz stół. Obiad gotował się cały dzień na dwóch małych grzałkach. Łazienką była miska za firanką i wiaderko na nieczystości. Również na siku i kupkę. Tasia miała swój błękitny metalowy nocniczek, na którym mogła wygodnie posiedzieć. Dla mamusi i tatusia była ubikacja na półpiętrze. Tasia tam nie chodziła, bo mamusia się bała, że jeszcze coś złapie, ale nie mówiła co. Tasia była zadowolona ze swojego nocniczka.
Sypialnia to był tapczan rodziców i łóżeczko Tasi. Pośrodku pokoju stał duży okrągły stół z krzesłami – to była jadalnia. Do tego jeszcze inne meble: trzydrzwiowa szafa, biblioteczka i pomocnik.
Przez okno nigdy nie docierało słońce, dlatego w mieszkaniu zawsze było ciemno, a na ścianach mieszkały zielone grzybki. Tasia patrzyła na ślepe podwórko, na którym rosła trawa i malutkie białe kwiatki. Wiosną wyglądały, jak śnieżek. Po drugiej stronie podwórka znajdowała się fabryka tkanin. Tasia widziała panie, które pracowały przy maszynach. Ciągle było im gorąco, bo zawsze miały otwarte okna, a i tak ocierały pot z czoła. Czasem Tasia którejś pomachała. Kiedy mamusia chciała zobaczyć jaka jest pogoda, mocno wychylała się przez okno i sprawdzała, czy widać słońce na kominie fabryki.
– Ten stary śrup! Znowu zamknął wodę! – krzyczał tatuś, kiedy wrócił z korytarza z pustym wiadrem.
Zlew z wodą był wspólny dla wszystkich mieszkań na piętrze, ale Stray Śrup założył kłódkę i sam korzystał z wody. Kiedy tatuś do niego pukał, aby poprosić o zdjęcie kłódki, udawał, że nie słyszy. Zresztą mógł być głuchy, bo był już bardzo stary.
Tatuś musiał więc pójść z wiadrem do piwnicy. Tam na szczęście był jeszcze jeden kran. I tak to trwało czasem kilka tygodni.
Pewnego dnia Tasia szła do piekarni do pana Stachowiaka po chlebek z makiem. Właśnie wyszła z mieszkania, kiedy drzwi naprzeciwko otworzyły się i ukazał się w nich Stary Śrup. W jednej ręce trzymał wiadro na wodę, a w drugiej klucze. Podszedł do zlewu i otwierał kłódkę. Malutkie serduszko Tasi ze strachu przed strasznym staruchem zaczęło bić coraz mocniej, ale ponieważ była dobrze wychowana, uśmiechnęła się i zagadnęła swoim cieniutkim głosikiem:
– Dzień dobry, panie Śrupek.
– Co? Co? Co tam mówisz?
– Dzień dobry, panie Śrupku! – dodała głośniej.
Mamusia usłyszała, że coś się dzieje na korytarzu i otworzyła drzwi. Stary Śrup już chciał zakładać kłódkę, ale mamusia była szybsza. Niby przez nieuwagę popchnęła Starego Śrupa swoim wielkim brzuchem, w którym mieszkał sobie braciszek Tasi i podstawiła pod lejącą się wodę swoje wiadro. Stary Śrup spojrzał tylko i szybko schował się za drzwiami swojego mieszkania razem z kłódką. Nigdy więcej już jej nie założył.
Nie wiadomo, dlaczego nazywany był Śrupem. Może dlatego, że jego twarz była cała pomarszczona, a może dlatego, że jednym przypominał rozczłapanego konia, a innym ptaka.
Potem nastało życie na nowym mieszkaniu, w którym była łazienka i kuchnia, i woda, i gaz, duże okna, a nawet balkon. Nowe mieszkanie mieściło się wysoko ponad miastem, na szóstym piętrze nowego wieżowca, zwanego deską. Słońce świeciło tam przez cały dzień. Tasia z mamusią i tatusiem oraz z małym braciszkiem każdego wieczoru podziwiała wyjątkowe zjawisko – zachód słońca. Nawet pochmurny dzień kończył się niezwykle barwnie. Ale to już zupełnie inna historia.