Dawno temu, kiedy Tasia chodziła jeszcze do przedszkola, pomidory pachniały, jak pomidory, rzodkiewki szczypały w język, a w papierówkach mieszkały robaczki. Papierówki nie były zrobione z papieru. To małe zielone jabłuszka – białe pod delikatną skórką, a w smaku słodkie i lekko kwaskowe. Kupowały je z babcią Lusią na Zielonym Rynku. Zwykle potem, kiedy nie było ładnej pogody, szły do kawiarni. Do Pół czarnej, WZ albo do lokalu w eleganckim i drogim hotelu Bazar. Babcia Lusia zakładała wtedy kapelusz, bo damy do kawiarni chodzą w kapeluszach. Tasia bardzo lubiła te miejsca. Pachniały mocnym, ciężkim aromatem kawy. Nasycały się szumem rozmów. Miło było słuchać tych wszystkich: gadu, gadu, tak, tak, mmm… oh, nie, nie, ha, ha, hi,hi, ach…., gadu, gadu, gadu…
Najbardziej podobała się Tasi kawiarnia w Bazarze, gdzie pracowała ciocia Wisia. Siadały z babcią przy stoliku, a ciocia Wisia ubrana w czarną sukienkę z kołnierzykiem i malutkim białym fartuszkiem, przynosiła babci kawę w malutkiej filiżance, śmietankę w miniaturowym dzbanuszku i cukier w kostkach, a dla Tasi eklerkę.
Ale Tasia nie lubiła tego ciastka, z którego wypływał ciężki, kleisty krem. Eklerkę zjadała więc babcia. Tasia wolała kostkę cukru. To było bardzo dziwne zjawisko, zwłaszcza, kiedy trochę kawy wylało się na spodeczek. Kostka barwiła się wtedy na piękny beżowy kolor, nasączając się miłym kawowym aromatem. Tasia bardzo lubiła jak kostka cukru rozpuszcza się powoli w jej ustach. Ciocia Wisia przynosiła więc następne dwie kostki, a babcia zawijała je w serwetkę i chowała do torebki.
– Schowam na niedocukrzenie – mówiła
Tasia nie wiedziała, co to jest niedocukrzenie. Czasem jednak widziała, jak babcia nagle zlana potem wyciąga z torebki kostkę cukru i szybko ją rozgryza.
Mamusia zawsze na święta kupowała dla Tasi nowe buciki. Tym razem obeszły całe miasto, ale nie znalazły nic odpowiedniego. Żaden bucik nie pasował na nóżkę Tasi. Mamusia to wiedziała. A jak już buciki pasowały to były okropnie brzydkie albo strasznie drogie.
– To nie jest skóra – mówiła mamusia i oddawała bucik sprzedawczyni.
Mamusia wiedziała, że buciki dla dzieci muszą być zrobione ze skóry, żeby nóżki oddychały i swobodnie rosły.
– Nie warto kupować na jeden sezon za te pieniądze – oddawała kolejną parę.
To były czasy, kiedy w sklepach było bardzo mało bucików.
Obie były już zmęczone tymi zakupami i wtedy Tasia poczuła znajomy zapach kawy. Pociągnęła mamusię za rękę w stronę kawiarni Hotelu Bazar.
– Mamusiu, chodźmy na kawkę i kostkę cukru, proszę….
– No też coś, do Bazaru? To droga kawiarnia! – zawołała mamusia.
– Babcia Lusia tu ze mną przychodzi…
– Nic z tego, mamusia nie ma pieniążków na kawiarnię…
– No to na kostkę cukru…
– Cukier nie jest zdrowy, a babcia bierze go tylko, kiedy ma niedocukrzenie.
– Ale ja mam teraz niedocukrzenie, mamusiu…. Wielkie niedocukrzenie!
Tasia w jednej chwili rzuciła się na chodnik i zaczęła tupać nóżkami. Łzy popłynęły strumieniem.
– Ja chcę do kawiarni! Babcia ze mną chodzi… A ty nie!… – krzyczała Tasia, połykając łzy.
Nagle zatrzymał się starszy pan, który właśnie wyszedł ze swoim małym pieskiem rasy pekińskiej na spacerek. Popatrzył z politowaniem i powiedział:
– Babcia nauczy, a potem matka ma problem.
– Nie matka, tylko mamusia! – odburknęła Tasia.
Przekonała się wtedy, że nie wszyscy lubią kostki cukru tak samo, jak ona. No i, że nie wszyscy mają niedocukrzenie. A ona wtedy miała naprawdę ogromne… niedocukrzenie.