Dzwony w kościołach ogłosiły niedzielę. Tasia w nowym kloszowym płaszczyku czekała na podwórku na rodziców. Płaszczyk na miarę uszyła krawcowa. Był piękny, czerwony i wystarczyło się zakręcić na pięcie, żeby falował w powietrzu. Tatuś wyszedł właśnie z bramy, uniósł Tasię wysoko i zakręcił dookoła. Dziewczynka poczuła, że zaraz poleci do nieba.
– Moja królewna! – zawołał Tatuś, patrząc na Tasię.
Stuk, stuk, a zaraz potem stuk, stuk, stuk. Usłyszeli, że mamusia schodzi po schodach na podwórko w swoich nowych beżowych szpileczkach. No i tatuś postawił Tasię na chodniku. Mamusia nie lubiła takiego dokazywania. Uważała, że to się zawsze źle kończy.
Wszyscy byli wystrojeni, bo to przecież niedziela. Mamusia w błękitnym kostiumiku z pięknymi, srebrnymi guzikami, a tatuś w popielatym garniturze i niebieskiej koszuli. No, ale oczywiście najpiękniej wyglądała Tasia w kloszowym czerwonym płaszczyku.
Po jednej stronie ulicy było słonecznie. Gołębie sfrunęły na chodnik i gruchały. Mieszkańcy całej ulicy szli do kościoła. Witali się skinieniem głowy, a niektórzy uchylali kapelusza. Po ciemnej stronie ulicy w kamienicach otwierano okna, chcąc wpuścić trochę słońca do mieszkań.
Przeraźliwie zajęczała w oddali brama. Środkiem jezdni szła teraz piękna kobieta. Jej długa błękitna suknia i szkarłatny płaszcz ciągnęły się po bruku. Na nogach miała złote buciki. Złotawa skóra i karminowe usta. Długie rozwiane jasne włosy błyszczały w słońcu. Szła dumnie prosto przed siebie. Ludzie uciekali od niej wzrokiem. Udawali, że jej nie ma. Może po prostu jej nie zauważali. A jednak dał się słyszeć słaby pomruk gdzieś z tyłu:
– Wariatka…. Wariatka…
– Ciii… tak nie można – szepnął ktoś z boku.
– Tak, tak… to ta z drugiego piętra… – powiedział ktoś.
– Chyba upadła na głowę? Jak można się tak wystroić? – dodał ktoś inny.
– Królowa! – wrzasnął jakiś głos.
– Ha, ha, ha… królowa – wtórował inny.
– Królowa! Królowa! królowa… – słychać było już z wielu miejsc.
Ktoś nadepnął na szkarłatny płaszcz, którego strzęp oderwał się. Ktoś inny pociągnął kobietę za włosy. Wielu otoczyło ją, ale udało jej się wyrwać z kręgu. Kobieta zaczęła biec przed siebie. Ludzie zaczęli ją gonić. W końcu kobieta odbiła się od chodnika i pofrunęła w górę. Wszyscy zadarli wysoko głowy, żeby lepiej widzieć. Ze szkarłatnego płaszcza zrobił się ogromny latawiec, który lekko unosił kobietę w niebo. Płynęła w powietrzu nad ulicą i nad kamienicami, nad ludźmi, którzy zbliżali się do kościoła. W końcu zniknęła za dachami innych kamienic. Nikt z mieszkańców ulicy nigdy więcej jej nie widział.
Na chodniku leżał skrawek szkarłatnego, królewskiego płaszcza. Poruszał nim wiatr. Tasia podniosła go i schowała do kieszonki swojego kloszowego czerwonego płaszczyka uszytego na miarę. Pozostał jedynym śladem po ostatniej królowej z ulicy Łąkowej.