Kiedy Tasia szła z babcią Lusią przez podwórko, zawsze świeciło słońce. Było to dawno temu. Babcia trzymała ją za rączkę. Tasia uśmiechała się do wielkiego drzewa. Potem przechodziły przez ciemną bramę, która połykała je jak paszcza lwa, wiszącego nad wejściem. Z hukiem zamykały się za nimi ogromne drzwi ze złotą klamką i brązowymi kulami. Lew pozostawał nad wejściem i patrzył za nimi.
Ulica witała je pełnym słońcem. Idąc spotykały znajomych. Babcia kazała się ładnie przywitać. Tasia mówiła więc „dzień dobry”. A babcia chwaliła się przed koleżankami, że Tasia jest bardzo zdolna, bardzo wysoka, jak na swój wiek i właśnie idą na huśtawki do Zielonego ogródka. W ogródku było dużo dzieci, których Tasia nie znała. Babcia sadzała ją na huśtawce i delikatnie popychała. Tasia wołała „Wyżej, wyżej!”, bo chciała huśtać się tak wysoko, jak inne dzieci. Babcia chyba nie słyszała tego wołania. Może była głucha, bo przecież miała już bardzo dużo lat.
Tasia do piaskownicy też nie wchodziła, bo już była za duża, żeby bawić się z maluchami w „babki”. Potem wychodziły z Zielonego ogródka i szły do swojej kamienicy. Tasia czekała na powrót z pracy mamusi i tatusia, i na braciszka, który miał się wkrótce urodzić. Siadała w oknie kuchennym u babci Lusi i patrzyła na wielkie wspaniałe drzewo na podwórku. Listki drzewa błyszczały w słońcu. Jesienią szeleściły pod butami, a po deszczu spływały z nich kropelki, które śpiewały: „kap, kap, kapu, kap…”. Nocą drzewo czerniało. Tasia czasem zostawała na noc u babci Lusi, ale kiedy budziła się ze złego snu, gałęzie drzewa szumiały: „Nie bój się, jestem tu…”.
Raz przyśniło jej się, że drzewo bierze ją na rozłożystą gałąź i biegnie do najzieleńszych ogródków na świecie. Tasia siedzi na huśtawce, dotyka stopami chmur, i śmieje się głośno…
Pewnego dnia przyszli robotnicy i postawili wysoki mur na podwórku. Drzewo zostało po jego drugiej stronie. Od tego czasu świat stał się inny. Mniej było słońca.